Prowadzenie własnego biznesu i związana z tym konieczność stawienia
czoła wszelkim urzędniczym absurdom, może przyprawić o zawrót głowy. Gdy
kilka lat po upadku ZSRR firmę w Rosji próbuje rozkręcić Anglik, może
być tylko „zabawnie”.
John Mole był całkiem przeciętnym pracownikiem banku aż do dnia, w którym postanowił porzucić ciepłą posadę i zostać sławnym pisarzem. Niestety przedsięwzięcie nie do końca się powiodło, uznanie zdobyła tylko jedna z jego książek, dotycząca różnic kulturowych w Europie. Przedsiębiorczy Anglik ma głowę zawsze pełną pomysłów, drobne niepowodzenia nie podcinają mu skrzydeł. Postanawia otworzyć w Moskwie sieć restauracji serwujących pieczone ziemniaki. Idea wydaje się absurdalna. Jego znajomy, potem również wspólnik, tłumaczy, że sprzedawanie ziemniaków Rosjanom przypomina oferowanie śniegu Eskimosom. John Mole wierzy, że tym razem odniesie sukces, zbije majątek, a przy okazji przyczyni się do zbliżenia Rosji z Zachodem. W kraju będącym jednym z największych producentów ziemniaków, gdzie uprawia się około stu osiemdziesięciu odmian tego warzywa, trudno jest znaleźć gospodarstwo, które mogłoby dostarczać ziemniaki firmie Johna. To dopiero początek jego problemów.
Autor do perfekcji opanował operowanie ironią i specyficznym poczuciem humoru. Przez z pozoru zabawne perypetie, jakich doświadcza, obrazuje czytelnikom codzienne życie przeciętnych Rosjan. Mimo upadku ZSRR, ciągle czuć ducha Związku Radzieckiego i wszechobecnego kombinatorstwa. Próby załatwienia spraw sposobami legalnymi nie przynoszą skutku. Macki biurokracji rozciągają się w Rosji tak obszernie, że wręcz paraliżują działania przedsiębiorców nieuwikłanych w układy i znajomości.
Byłem ziemniaczanym oligarchą... pobudza wyobraźnię i bawi do łez. Angielski biznesmen ma talent do przeżywania cudacznych przygód. Uprawia najprawdziwszy świński surfing, ma szansę nabyć tony mrożonego mięsa trzy lata po terminie, prowadzi wykład przed publiką składającą się z przekupionych przechodniów. Język książki jest lekki i przyjemny, więc choć tematyka ociera się o zagadnienia gospodarcze, polityczne i społeczne, pochłania się ją bardzo szybko i naprawdę trudno się od niej oderwać.
Wbrew sugestiom podtytułu nie jest to poradnik dla pragnących otworzyć w Rosji swój biznes. To książka z pogranicza reportażu, doprawiona humorystycznie, przyjemna lektura. Nie stworzy przełomu w naszej wiedzy o Rosji, jednak jest interesującą opowieścią o zderzeniu się dwóch odmiennych kultur. Człowieka z Zachodu z krajem tkwiącym jeszcze w dużej mierze w okowach ZSRR. Trudno jednoznacznie ocenić jej wartość. Nie jest nam przecież obce kombinowanie w urzędach, wręczanie upominków dla szybszego załatwienia sprawy czy rozbijanie się zdrowego rozsądku o odczłowieczone przepisy i sytuacje, w których na piedestale stoi wszechmocny urzędnik. Lektura tej książki jest słodko-gorzka dla tych, którym taki stan rzeczy nie wydaje się tylko ekscentryczną egzotyką. Może nas rozbawić i porwać swą lekkością, ale też przytłoczyć swoim absurdem i obudzić świadomość, że wiele z opisanych sytuacji może nam się wydawać dziwnie znajomych.
John Mole był całkiem przeciętnym pracownikiem banku aż do dnia, w którym postanowił porzucić ciepłą posadę i zostać sławnym pisarzem. Niestety przedsięwzięcie nie do końca się powiodło, uznanie zdobyła tylko jedna z jego książek, dotycząca różnic kulturowych w Europie. Przedsiębiorczy Anglik ma głowę zawsze pełną pomysłów, drobne niepowodzenia nie podcinają mu skrzydeł. Postanawia otworzyć w Moskwie sieć restauracji serwujących pieczone ziemniaki. Idea wydaje się absurdalna. Jego znajomy, potem również wspólnik, tłumaczy, że sprzedawanie ziemniaków Rosjanom przypomina oferowanie śniegu Eskimosom. John Mole wierzy, że tym razem odniesie sukces, zbije majątek, a przy okazji przyczyni się do zbliżenia Rosji z Zachodem. W kraju będącym jednym z największych producentów ziemniaków, gdzie uprawia się około stu osiemdziesięciu odmian tego warzywa, trudno jest znaleźć gospodarstwo, które mogłoby dostarczać ziemniaki firmie Johna. To dopiero początek jego problemów.
Autor do perfekcji opanował operowanie ironią i specyficznym poczuciem humoru. Przez z pozoru zabawne perypetie, jakich doświadcza, obrazuje czytelnikom codzienne życie przeciętnych Rosjan. Mimo upadku ZSRR, ciągle czuć ducha Związku Radzieckiego i wszechobecnego kombinatorstwa. Próby załatwienia spraw sposobami legalnymi nie przynoszą skutku. Macki biurokracji rozciągają się w Rosji tak obszernie, że wręcz paraliżują działania przedsiębiorców nieuwikłanych w układy i znajomości.
Byłem ziemniaczanym oligarchą... pobudza wyobraźnię i bawi do łez. Angielski biznesmen ma talent do przeżywania cudacznych przygód. Uprawia najprawdziwszy świński surfing, ma szansę nabyć tony mrożonego mięsa trzy lata po terminie, prowadzi wykład przed publiką składającą się z przekupionych przechodniów. Język książki jest lekki i przyjemny, więc choć tematyka ociera się o zagadnienia gospodarcze, polityczne i społeczne, pochłania się ją bardzo szybko i naprawdę trudno się od niej oderwać.
Wbrew sugestiom podtytułu nie jest to poradnik dla pragnących otworzyć w Rosji swój biznes. To książka z pogranicza reportażu, doprawiona humorystycznie, przyjemna lektura. Nie stworzy przełomu w naszej wiedzy o Rosji, jednak jest interesującą opowieścią o zderzeniu się dwóch odmiennych kultur. Człowieka z Zachodu z krajem tkwiącym jeszcze w dużej mierze w okowach ZSRR. Trudno jednoznacznie ocenić jej wartość. Nie jest nam przecież obce kombinowanie w urzędach, wręczanie upominków dla szybszego załatwienia sprawy czy rozbijanie się zdrowego rozsądku o odczłowieczone przepisy i sytuacje, w których na piedestale stoi wszechmocny urzędnik. Lektura tej książki jest słodko-gorzka dla tych, którym taki stan rzeczy nie wydaje się tylko ekscentryczną egzotyką. Może nas rozbawić i porwać swą lekkością, ale też przytłoczyć swoim absurdem i obudzić świadomość, że wiele z opisanych sytuacji może nam się wydawać dziwnie znajomych.
Ocena: 5/6
Recenzja opublikowana także na portalu Biblionetka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz